Ten tekst przeczytasz w 6 min.
Co działo się na trasie
Dzień drugi złombola 2015 pod Monachium budzi nas deszczową pogodą. Mało powiedzieć deszczową po prostu bez wstydu leje, co chwilowo nas nie martwi, ponieważ byliśmy zmęczeni strasznym upałem dnia poprzedniego. Próbujemy w tym dniu przelecieć z Monachium do Como, ale nie czujemy presji czasowej. Po drodze w planach mamy jeszcze zobaczyć zamek w Neuschwanstein, który uchodzi za jeden z piękniejszych zamków w Europie.
Zaskakuje nas nieco kałuża która pojawiła się w samochodzie, no cóż wygląda na to że babcia gdzieś przecieka. Bez śniadania i wychodzenia nawet na siku ruszamy w dalszą drogę. Bo niespełna godzinie jazdy Jesteśmy już w okolicy zamku Neuschwanstein, Ale ze względu na nieustający deszcz nie wychodzimy nawet bardzo z samochodu, ponieważ nawet zamku za bardzo nie widać. To wszystko przez bardzo niskie chmury, które zasłaniają wszystko.
Po chwili dalej dalszej jazdy, gdy nagle chwilowo przestało padać zatrzymujemy się na chwilkę by zjeść śniadanie i uznajemy że to dobry pomysł żeby zastanowić się jak przejechać przez Szwajcarię. Przyjmujemy, że olewamy kupno winiety na autostrady i staramy się przycisnąć przez Szwajcarię i kawałek Lichtensteinu drogami bezpłatnymi.
Szwajcaria i Liechtenstein
Gdy wjeżdżamy do Szwajcarii dalej leje, chmury są niskie, więc nie widać bardzo pejzaży tego ponoć pięknego kraju. Przejazd jednak z pominięciem autostrad przez Szwajcarię okazuje się niezwykle interesujący, ponieważ pokazuje nam jak bogaty jest to kraj. Widać jak sobie tutaj śmigają ludzie w różnego rodzaju Lamborghini i Ferrari oraz Bentleyach i innych Maybachach. Wygląda więc na to że każdy kto posiada tutaj Porsche lub Audi A8 to raczej biedak jest. Przemierzając miasta i miasteczka w Szwajcarii a potem w Lichtensteinie widzimy także wiele bardzo bogatych domów, które jednak nie krzyczą ekscentryzmem.
Zbliżając się do wyższych gór, czyli Alp droga zaczyna się znacząco podnosić. Oczywiście nie sprawdzaliśmy którędy przebiega wyznaczona trasa. Nie wiedzieliśmy więc, że przejedziemy przez jedną z piękniejszych Przełęczy szwajcarskich czyli Julierpass [Passo del Giulia] jadąc z Monachium do Como. Przemierzając te piękne, kręte górskie drogi, w deszczu z niewielkimi czasowymi przejaśnieniami babcia radziła sobie nad wyraz dobrze. Ani razu nie zaprotestowała i nawet nie trzeba było redukować do jedynki, więc widocznie deszcz próba pozytywnie na możliwości samochodu.
Oryginał z przełęczy
Podjeżdżając pod przełęcz Julierpass spotkaliśmy, jakby to powiedzieć przeoryginalną osobowość. W czasie jednego z naszych postojów podjechał do nas starym Citroenem C6 pewien jegomość. Okazał się on Polakiem pracującym w Szwajcarii. Gdy opowiedzieliśmy mu co tu robimy i gdzie jedziemy i po co jedziemy wpadł w taką euforię że ciężko było go opanować. Stwierdził że pojedzie kawałek z nami oczywiście każdy w swoim samochodzie. Chyba po kilkuset metrach znudził się naszą jazdą, nie wytrzymał, wyprzedził nas i myśleliśmy, że to koniec „naszej znajomości”.
Jakież było nasze zdziwienie, gdy spotkaliśmy go stojącego i czekającego na nas na szczycie przełęczy. Wówczas ten wesoły ptak, który zapewne łyknął parę rozweselaczy jakiś chemicznych, ponieważ normalnie ludzie tak się nie zachowują, wyciągnął… aparat fotograficzny. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego gdyby nie fakt że w 2015 roku koleś wyciąga kompaktowy aparat kliszowy. Walił nam zdjęcia w deszczu, w chmurach z fleszem, więc myślimy – spoko, bo żadne z tych zdjęć nie wyjdzie.
Jeszcze dziwniej robi się gdy koleś proponuje nam wjazd do niego na chatę, gdzie u gości nas jak króli i pozwoli się wykąpać. Ta propozycja była tak dziwna, że postanawiamy wdrożyć plan ewakuacji.
Plan ewakuacji i droga do Como.
Gdy tylko koleś w swojej ekscytacji polecił nam jechać za sobą my oczywiście zgodziliśmy się na to. Wiedząc wówczas, że jego miejscówka nie jest nam po drodze to zgubimy go z łatwością. Na szczęście stwierdził też, że w razie czego będzie czekał na nas u siebie w domu. Pewnie czeka na nas do tej pory heheh.
Zgodnie z naszymi przewidywaniami koleś nie był w stanie utrzymać naszego wolnego tempa odjechał i już go więcej nie widzieliśmy. My za to mogliśmy się skupić na coraz częściej pojawiających się pięknych widokach ponieważ przerwy w deszczu na zjeździe były coraz częstsze. Szwajcaria opuszczamy Już po zmroku i dokomo pozostaje nam około 50 km. Niby niedużo ale pierwsze 300 km na trasie Monachium Como zajęło nam prawie cały dzień.
Gdy dojechaliśmy do komu była już godzina 10:00 i szukaliśmy kempingu, na którym byli inni złombole. Słyszeliśmy ich nawet na radio, ale Mimo naszych szczerych chęci kempingu nie znaleźliśmy. Znaleźliśmy za to całkiem fajny parking przed miastem blisko całkiem fajnego parku. Postanowiliśmy więc że przenocujemy w samochodzie po opróżnieniu wcześniej jednej lub dwóch buteleczek wiśnióweczki. Plan był taki by następnego dnia z rana wyruszyć na trasę i dojechać jak najbliżej podjazdu na Passo dello Stelvio.
Plan nie wypalił
Przed rozpoczęciem uczty postanowiliśmy się jeszcze wykąpać w Parkowej fontannie, co nas niezwykle zrelaksowało, ponieważ dalej byliśmy spoceni po trasie z Katowic do Monachium. Po umyciu się i przygotowaniu pysznej kolacji oraz odpaleniu pierwszej wiśniówki podjechała do nas Ekipa złombolowa w Polonezie. Ich nazwa boombox nie była przypadkowa. Od razu rozpoczęła się całkiem sroga jak się później okazało impreza. Nasza integracja skończyła się bowiem dopiero o świcie.
Przejazd na trasie Monachium Como to był przejazd naprawdę pełen przygód. Począwszy od zwykłego zwiedzania w Szwajcarii w deszczu, przez dziwacznego Polaka mieszkającego w Szwajcarii po nietuzinkową imprezę z boomboxami w Como.