Ten tekst przeczytasz w 3 min.
od siebie słów kilka
Thalatta Kalamitsi Village Camp ΚΑΛΑΜΊΤΣ [KALAMITSI]. Na kampingu jesteśmy dzień wcześniej, czyli mimo problemów na trasie, jesteśmy zgodnie z planem. Mamy jeden dzień więcej na nagrzanie tyłków na piasku. Jako, że na kempingu nie ma jeszcze wszystkich Złomboli, otrzymujemy zajebiste, strategiczne miejsce niedaleko kibelków. Przywitanie z metą wygląda już standardowo czyli zanim zaczynamy robić cokolwiek innego, wyciągamy nektar bogów w postaci najlepszej wiśniówki. Po toaście zapoznajemy się z kolegami stacjonującymi w naszej okolicy. Szybko okazują się być nie do końca normalni, zresztą nienormalne by było gdyby byli. Jedni koledzy z Łady dojechali z urwanym cięgnem gazu, budując awaryjną linkę z trytytek przeciągając ją przez okno. Kolegów z czerwonej favority pokonało rozkładanie namiotu, albo ewentualnie uznali rozkładanie tropiku za zbędne. Koledzy z żuka uznali za stosowne zabranie na Złombol dywanu i porcelany do picia herbaty, bo z kubka jakaś taka niedobra jest. My po rozstawieniu namiotu, udaliśmy się na przywitanie z morzem i innymi załogami okupującymi już plażę. Przywitanie z morzem przeciągnęło się do późnego wieczoru, w sumie to my zakończyliśmy wieczór. Około 22:00 dochodzą przecieki, że Daniel, koleś, który postanowił Złombola ogarnąć na motorynce, zbliża się do mety. Tworzymy więc kondukt powitalny, który miał go przywitać przy bramie wjazdowej na kemping. Daniel był jednak sprytniejszy, i przedostał się na kemping porzucając zawczasu motorynkę w krzakach, skubaniec wiedział, że jego wątroba nie jest gotowa na powitanie zgromadzonej gawiedzi. Cóż, nie doczekawszy się spektakularnego wjazdu na motorynce o 0:00 na kemping udaliśmy się na spoczynek, w kierunku migającej disco kuli w naszej babci.
Dzień drugi czyli oficjalny dzień złombola 2019. Od rana przyjeżdżają coraz to nowe załogi. Na kempingu zaczyna się robić naprawdę tłoczno. Dojeżdżają znajomi z trasy, Pałuki Polocopter i inni. My dzień zaczynamy od pożywnego śniadania i to naprawdę takiego pożywnego, z chlebkiem, herbatką, prawdziwym mięskiem z puszki. Do południa czas spędzamy na witaniu się załogami, plażingiem, nawet odwiedziliśmy restaurację, gdzie zjedliśmy prawdziwie tradycyjny grecki kebab w bułce. Wieczorem no cóż, wielka impreza, trzeba przyznać zrobiona z rozmachem, orkiestrą na żywo, za co wielki szacun dla właścicieli kempingu. My wieczór i całą noc spędziliśmy w towarzystwie znajomych i przyjaciół z 5 biegu. Było zajebiście, głośno, wesoło.
Dzień trzeci dla nas ostatni, zaczęliśmy zadziwiająco wcześnie tuż koło południa, od pożywnego śniadania podczas którego przyglądaliśmy się pierwszym załogom, które już opuszczały kemping. Później dzień wypełniliśmy tym co w takich miejscach robimy najlepiej, czyli pilnowaliśmy piasku na plaży oraz prowadziliśmy pełne merytoryki dysputy dotyczące najważniejszych problemów dręczących ludzkość jak na przykład, dyskusja o wyższości leśnych kostek toaletowych względem tych o zapachu kwiatowym. Ten dzień zakończyliśmy wyjątkowo szybko ale taki też był plan, chcieliśmy bowiem przejechać jak najwięcej kilometrów dnia następnego. Nie zmienia to faktu, że zakończyliśmy ten dzień z ociupinką naszej ulubionej naleweczki.