Ten tekst przeczytasz w 4 min.
od siebie słów kilka
Poranek w rumuńskiej wiosce, pomysł spania w pozycji horyzontalnej na łóżku, okazuje się być dla nas bardzo łaskawy. Wczorajsza wiśnióweczka nie narobiła szkód, więc wstajemy, jemy śniadanie, pakujemy się i ruszamy w drogę. Plan na dzień jest taki, żeby zrobić jak najwięcej kilometrów, a może już nawet, kto wie, zawitać na mecie. Chociaż prawdę mówiąc przejazd na trasie Căpățânenii – Κάμπος nawet nam się nie śnił.
Droga przez rumuńskie wioski jest bardzo urokliwa. Jest tu zaskakująco czysto, kolorowo i i tak jakoś zwyczajnie swojsko. Po kilku kilometrach zatrzymujemy się pod prawosławną cerkwią w Corbeni, robimy kilkanaście zdjęć, podziwiamy ikony, zabieramy wodę ze źródełka i ruszamy dalej.
W tej części Rumunii autostrad bardzo nie ma, więc kilometry nie uciekają za szybko, ale mimo wszystko idzie sprawne. W czasie drogi przypomina o sobie wypadający zapłon, strzelamy z gaźnika, wkładamy korek jedziemy dalej. Jesteśmy już do tego przyzwyczajeni, nie zwracamy nawet na to uwagi.
Wcześniejszy zabójczy strzał
Przed granicą z Bułgarią tankujemy za co dostajemy kawę gratis, przełączamy na benzynę bo przeczuwamy stanie w korku, a nie chcemy strzelać z gaźnika. Wiadomo kontrola na granicy, więc ruch nie idzie. Po kilkuset metrach babcia krztusi się straszliwie, gaśnie.. i koniec. Spychamy samochód na pobocze, próbujemy odpalić, ale babcia nie chce zagadać.
Szybka diagnoza – sprawdzamy paliwo jest, więc to musi być zapłon. Wymieniamy moduł elektroniczny, bo to można zrobić ekspresowo, odpala, ale znowu gaśnie po chwili. Rozkręcamy dolot spróbujemy odpalić, już wiadomo co jest przyczyną. Poszedł w mak pływak w gaźniku, po którymś z wcześniejszych strzałów. Cóż straciliśmy benzynę, bo babcia jest zalewana, a oczywiście zapasowego pływaka nie mamy.
Decydujemy, że jedziemy na gazie, najwyżej będziemy się męczyć z wypadającym zapłonem i przegrzewającym się silnikiem.
Bułgaria
Granica bułgarsko-rumuńska na Dunaju, to piękny, długi most, ale płatny aż 6 €. Nie przeszkadza nam, bo widoczki z niego bardzo ładne. Myśmy odstać swoje na granicy, następnie kupujemy winiety i wjeżdżamy do Bułgarii. Tu następuje rozczarowanie. Rozwojowo Bułgaria jest 10 lat za Rumunią. Cytując klasyka brud, smród i ubóstwo na każdym kroku. Drogi gorsze, walające się śmieci. Nie wygląda to dobrze, ale plan jest taki przeciąć Bułgarię jak najszybciej i wjechać do Grecji. W Bułgarii robi się też smutna pogoda, zaczyna padać, jednak niczego wielkiego nie tracimy, ponieważ za oknami głównie śmieci.
Cały dzień jazdy mija, robi się wieczór. Dostajemy info od fajnej ekipy z Ferajny 71, czy czasem nie chcielibyśmy pojechać w konwoju, ponieważ oni do Bułgarii wjeżdżają od strony serbskiej, kraju w którym w którym mówiąc krótko nie czuli się najbezpieczniej. Postanawiamy na nich zaczekać robiąc sobie przy okazji kolację.
Zatrzymujemy się w pewnym miejscu na rynku, robimy kolację, przychodzą koty, poza nimi nikt na nas uwagi nie zwraca. Zanim zdążyliśmy zjeść ekipa z Ferajny 71 nas minęła, nie widzieliśmy ich. Teraz to my gonimy ich z wypadającym zapłonem ;).
Grecja
Granica bułgarsko-grecka. Tu odprawa przechodzi zadziwiająco szybko, może dlatego, że zbliża się już północ. Grecja to jeszcze większe rozczarowanie niż w Bułgarii, drogi – stan fatalny, ale przynajmniej ruchu nie ma. Mijamy Saloniki już w pół przytomni, więc zaczynamy szukać miejsca na nocleg w samochodzie. Znajdujemy miejsce przy jakiejś plaży po pokonaniu drogi z Căpățânenii do Κάμπος nad morzem Egejskim, przy barze plażowym. Pytamy czy możemy się tu przespać. Krótka rozmowa z grekiem za pomocą tłumacza Google, piwko na plaży, jest gadzina 3:00 śpimy.
Jeszcze rano trasa Căpățânenii – Κάμπος wydawała się abstrakcją, a tu niespodzianka.