Ten tekst przeczytasz w 1 minutę/y
od siebie słów kilka
Thalatta Kalamitsi Village Camp. Pobudka w samochodzie na plaży to coś pięknego. Delikatny szum morza, morska bryza, cudownie. Żeby nie irytować za bardzo miejscowych staniem na plaży, jemy szybkie śniadanie, w postaci ciasteczka i coli i zmywamy się jadąc dalej. Plan na ostatni odcinek nie jest zbyt ambitny, ot sto-kilkadziesiąt kilometrów. LPG mamy jeszcze w zapasie i gdyby nie fakt, że na benzynie pojechać nie możemy, to byśmy olali tankowanie gazu w Grecji, ponieważ gaz tutaj kosztuje prawie tyle samo co u nas benzyna. Serio pod względem Grecy są szaleni. Droga upływa nam leniwie, jedziemy naprawdę nieśpiesznie. Nie żeby widoki były jakieś powalające, bo naprawdę w tej części Grecji nie ma nic nadzwyczajnego, ot taka Rumunia z domieszką Chorwacji. Przed 12:00 docieramy na kemping, wszyscy dostają zastrzyku adrenaliny, bo wiemy, że po raz kolejny dotarliśmy na metę. Jest radość. Lekko zaspani, zmęczeni, wkurzeni na zapłon, na to, że straciliśmy benzynę, ale jesteśmy. O dziwo dzień przed oficjalną metą na kempingu już mnóstwo naszych. Zabawę czas zacząć.