Luźne Gacie Bez Suwaka

Jesteśmy u Celu

#złombol #podróże #turystyka #motoryzacja

"Najlepsze podróże zaczynają się z pełnym bakiem i otwartym umysłem."

ZŁOMBOL 2015, Bormio – Prad am Stilfser Joch via. Meta na Passo dello Stelvio

Ten tekst przeczytasz w 6 min.

Co się działo na trasie

Dzień czwarty Złombola 2015, zapowiadający się jako najtrudniejszy, był jednocześnie jednym z najważniejszych momentów naszej wyprawy. Trasa z Bormio – Prad am Stilfser Joch, choć liczyła tylko 35 km, miała nas poprowadzić przez jedną z najpiękniejszych i najbardziej wymagających przełęczy w Alpach – Passo dello Stelvio.

Metą tegorocznego Złombola był oczywiście szczyt przełęczy Passo dello Stelvio, ale sama impreza kończąca rajd miała mieć miejsce na kempingu w Prad am Stilfser Joch. Wiedzieliśmy zatem, że pokonanie drogi na szczyt oznaczało triumfalne zakończenie rajdu. Oczywiście rano brzmiało jak formalność, ale z Babcią i jej niespodziankami nic nigdy nie było pewne.

Poranek w „parku”

Noc na parkingu pod Bormio była chłodna – temperatura spadła do zaledwie 10 stopni, co sprawiło, że poranek przywitał nas lekkim zziębnięciem, było oczywiście bardzo nic ciepłego nie zabraliśmy ze sobą. Już o 8:00 byliśmy na nogach, szykując śniadanie, które miało dać nam siłę na dzisiejsze wyzwania. Wówczas okazało się, że miejsce, które wzięliśmy wczoraj za zwykły las, w świetle dnia było uroczym parkiem. Spacerujący turyści i poranne joggingi wprowadzały kontrast wobec naszego mało wyjściowego stylu życia – w końcu to złombol, a nie elegancka wycieczka. Trochę zmieszani, ale i rozbawieni, że wczoraj potraktowaliśmy ten park jak zwykły las, postanowiliśmy szybko dokończyć poranne czynności i ruszyć w drogę.

Rozpoczęcie podjazdu

Tuż po śniadaniu zaczęliśmy wspinaczkę na Passo dello Stelvio. Od pierwszych metrów wiedzieliśmy, że łatwo nie będzie – Babcia, mimo swoich starań, męczyła się niemiłosiernie. Nasze tempo było żółwie, ale nikt nie narzekał – każde spowolnienie to okazja, by spojrzeć za okno i zachwycić się widokami. Kiedy wjechaliśmy powyżej linii drzew, naszym oczom ukazywały się coraz piękniejsze krajobrazy. Zielone łąki przechodziły w surowe, skaliste zbocza, a na horyzoncie majaczyły białe alpejskie szczyty.

Co kilkaset metrów zatrzymywaliśmy się, by zrobić zdjęcia. Każdy zakręt odkrywał nową perspektywę, każdy odcinek drogi miał swój unikalny urok. Passo dello Stelvio słusznie uchodzi za jedną z najpiękniejszych tras na świecie – trudno nie zachwycić się takimi widokami.

Niecodzienne spotkania i bigos na wysokości

Podczas wspinaczki mijaliśmy inne ekipy Złombola. Każdy radził sobie inaczej – niektórzy pędzili z zawrotną prędkością 30 km/h, inni z trudem pięli się pod górę na jedynce. Najbardziej pamiętnym spotkaniem był pewien pan w Aston Martinie, który utknął na serpentynach bez paliwa. Niestety, nie mogliśmy mu pomóc – brak kanistra i rurki do spuszczania paliwa czynił nas bezużytecznymi.

Na podjeździe spotkaliśmy także członków ekipy pewnego Barkasa, która musiała zrezygnować z podjazdu gdyż ich pojazd nie był w stanie wspiąć się na górkę. Oznaczało to dla nich przejazd okrężną drogą na kemping. Zatem droga Bormio – Prad am Stilfser Joch nie liczyła dla nich 35 km tylko jakieś 135, a może i więcej.

Gdy zbliżaliśmy się do szczytu, postanowiliśmy zrobić dłuższy postój. W pięknych okolicznościach przyrody, na jednym z niewielkich poboczy, wyciągnęliśmy kuchenkę i podgrzaliśmy bigos, który wieźliśmy aż z Wodzisławia Śląskiego. Być może to efekt wysokości i świeżego alpejskiego powietrza, ale ten bigos smakował wtedy jak najwspanialsza uczta.

Na szczycie Passo dello Stelvio czyli na mecie !

Podjazd zajął nam prawie trzy godziny. Gdy w końcu dotarliśmy na szczyt, uczucie triumfu było nie do opisania. Wiedzieliśmy, że Babcia da jakoś radę, ale gdzieś z tyłu głowy zawsze krył się cień wątpliwości. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia przy znaku z nazwą przełęczy i zostawiliśmy tam naszą wlepkę. Dobrze że Paweł był Fit 😀 bo inaczej bym go nie podniósł na barana.

Nie chcąc poprzestać na samym szczycie, ruszyliśmy na mały spacer w kierunku granicy ze Szwajcarią. Widok w stronę północną był jeszcze bardziej spektakularny – w oddali dostrzegaliśmy czterotysięczniki, a cisza i majestat gór wprowadziły nas w chwilę zadumy. Niestety, zadumę przerwała chmura, która szybko przyniosła zimno i wilgoć. Zziębnięci wróciliśmy do auta, by kontynuować podróż na kemping.

Zjazd pełen wyzwań

Zjazd z przełęczy, choć mniej widowiskowy niż podjazd, wcale nie był prosty. Babcia była obciążona niemiłosiernie, dlatego po kilku hamowaniach przed zakrętami hamulce zaczęły wydawać charakterystyczny zapach. To oznaczało jedno przegrzewanie się tarcz. A umawialiśmy się więc że będziemy mieć ten sam problem co w czasie poprzedniego złombola i pedał w końcu wpadnie nam w podłogę. Brak hamulców w tym miejscu mógłby mieć całkiem nieprzyjemne skutki. Co kilka serpentyn musieliśmy robić przerwy, by ostudzić rozgrzane do czerwoności tarcze. Miało to też swoje dobre strony, ponieważ mogliśmy kontemplować w tym czasie piękne alpejskie widoki.

Chaos na kempingu

Na kemping w Prad am Stilfser Joch dotarliśmy około godziny 15:00. Ku naszemu zdziwieniu miejsce było już niemal pełne – zakładaliśmy, że będziemy jednymi z pierwszych, ale okazało się, że spóźniliśmy się na najlepsze miejscówki. Udało nam się jednak znaleźć kawałek wolnej przestrzeni, choć dla wielu załóg zabrakło miejsca. Sytuacja była na tyle napięta, że na kemping musiała przyjechać policja. Organizatorzy uspokajali rozczarowane załogi, ale atmosfera była napięta. Ostatecznie Stanęło na tym że część załóg musiała szukać innych miejsc noclegowych, a część na dziko postanowiła rozbić namioty na polanie przed kempingiem.

W porównaniu z kempingiem w poprzednim roku Lloret de Mar ten kemping nie był nawet w połowie tak fajny, a nie co ważne tak duży. W najbliższej okolicy kempingu, który znajdował się trochę na odludziu, także nie było żadnych atrakcji. My wiedzieliśmy już wtedy, że zostajemy tutaj tylko na jedną noc. Chcieliśmy po prostu poimprezować odebrać dyplom i ruszyć w dalszą drogę prawdopodobnie w kierunku Chorwacji, nad morze.

Deszczowa impreza

Zmęczeni całodziennym wysiłkiem, i jakąś taką ogólną niechęcią, postanowiliśmy nie rozbijać namiotu – i to okazało się strzałem w dziesiątkę, bo wieczorem nad kempingiem rozpętała się ulewa. Impreza podzieliła się na małe grupki, które szukały schronienia pod różnymi zadaszeniami. Zresztą w tym roku nie było takiej organizacji z wielką sceną jak w roku ubiegłem. Ogólnie cała impreza była bardziej skromna, ale nie odbierało tej uroku.

Ze względu na warunki pogodowe impreza była spokojniejsza niż rok wcześniej w Lloret de Mar, ale rozwalała na bliższą integrację i wymianą poglądów z poszczególnymi załogami. Prawie całą imprezę spędziliśmy pod wielką płachtą z kilkoma załogami strategicznym miejscu koło węzła sanitarnego :D.

Najważniejsze było to, że po raz drugi ukończyliśmy Złombol. Passo dello Stelvio stało się symbolem naszego sukcesu – z Babcią, determinacją i odrobiną szaleństwa. Ostatni odcinek Bormio – Prad am Stilfser Joch przez przełęcz Passo dello Stelvio naprawdę spektakularny widokowo i z całą pewnością nadawał się na metę Złombola 2015.

TRASA

Galeria zdjęć z TRASY


Polityka prywatności   /   ZLOMBOL OFFICIAL   /   EUVIC   /   SAIMON-DESIGN   /   INDEX   /   KONTAKT


Theme by Anders Norén Improoved by LUŹNE GACIE BEZ SUWAKA

© 2018-2025 Luźne Gacie Bez Suwaka

-
UstawieniaPolityka prywatności